środa, 30 grudnia 2009

Training in Trane

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem "Giant Steps" Johna Coltrane'a byłem pod wrażeniem jego struktury, którą wtedy (w sposób naiwny) odbierałem jako coś cyklicznego, zamkniętego w kole. Akordy płynnie przechodziły z jednego do drugiego, tworząc wrażenie niepowstrzymanego pędu - w nieprzerwanym ruchu po rozpiętej harmonicznej wstędze Moebiousa. Poza tym utwór zdawał mi się być bardzo wesoły i pogodny - czasami puszczałem go o poranku, żeby się trochę ożywić.

Album "Giant Steps" powstał w 1960 roku (poza tytułowym utworem, znajdował się na nim mój ulubiony utwór - "Naima"). Rozwiązania jakie Trane tu zastosował są kulminacją jego poszukiwań w zakresie harmonii. W tytułowym utworze słyszymy zmiany, które funkcjonują pod nazwą Coltrane Cycle - w pierwszych taktach następuje modulacja o wielką tercję w górę; potem przechodzi do ii-V-I które modulowane są w ten sam sposób.

Swoje nowatorskie pomysły Coltrane wykorzystywał już wcześniej w utworach "Lady Bird" i "Moment's Notice" oraz późniejszym "Countdown". Mówi się, że Trane zainspirował się zmianami z piosenki "Have You Met Miss Jones" gdzie w kilku taktach kompozytor zastosował modulację o tercję wielką.

Parę lat temu szukałem po sieci jakichś materiałów: etiud bądź ćwiczeń z Coltrane'owską harmonią. Natrafiłem na stronę Eddie'go Lewisa (dziś jest ona w całości płatna), gdzie znalazłem szereg przydatnych ćwiczeń. Nazywa się to "Trane 4 Trumpet". Do ściągnięcia ode mnie z serwera (tutaj).

Zamieszczam także solo Tom'a Harrella po Giant Steps ( mp3 ).


poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Arabski 'Blue Note'

Spory czas temu interesowałem się muzyką mikrotonalną (mikrotony to ta niezagospodarowana przestrzeń w zakresie zakresie półtonu - np. ćwierćton). Zacząłem robić poszukiwania w tym kierunku pod wpływem książki Martina Westa - Muzyka Starożytnej Grecji. Natrafiłem tam na wzmianki o skalach 'just' nietemperowanych i ćwierćtonach. Potem znalazłem taką aplikację pod Windowsa - Scala. Umożliwiała ona zagranie każdej istniejącej skali, czystych kwint i kwart, wilczych kwint, ćwierćtonów, 1/3 tonu, 1/8 tonu, itp. Wszystko to, jak i cała teoria z książek wydawało mi się niczym innym niż poligonem naukowca, którego bardziej interesują liczby i proporcje niż muzyczna ekspresja. 

Jedyna żywa muzyka operująca na mikrotonach przychodziła z Indii, Persji, Turcji czy też arabskich krajów. Bardzo europejski instrument jakim jest trąbka niewiele miała wspólnego z tymi tradycjami - mamy tylko 3 przyciski: cały ton w dół, pół tonu w dół, tercja w dół. Co innego puzoniści... albo wiolonczeliści, albo skrzypkowie - oni mogą wypiąć się na Bacha. 

To może jakiś eksperymentalny model trąbki - były takie; zdaje się, że na jednej grał M.Ferguson. Ale przecież Don Ellis - ale to wciąż eksperymenty - jego inspiracja mikrotonami pochodziła bardziej z zaangażowania w awangardową muzykę klasyczną. W swoich poszukiwaniach znalazłem też taką stronę - http://www.microtonaltrumpet.com/. Tu wciąż jednak czuć duszną woń sali operacyjnej - laboratorium dźwięku.
W eksperymentach jest więcej intelektu i koncepcji niż naturalności i prawdziwości żywej muzyki z tradycjami.

Aż do wczoraj kwestia orientalnego strojenia i trąbek-wynalazków nie interesowała mnie szczególnie. Nawet nie wiem jakim cudem trafiłem poprzedniego wieczoru na filmik z arabskim trębaczem:

 

Jeszcze wtedy nie wiedziałem co się święci, ale już coś podejrzewałem. Następny filmik wyjaśnił wszystko:



Ojciec tego trębacza (uczeń samego Maurice Andre) stworzył dla swojego syna trąbkę z czwartym wentylem, który obniża dźwięk o ćwierćtonu. Przy pomocy tak skonstruowanego instrumentu bez trudu można zagrać arabskie maqam. Pochodzący z Libanu trębacz co prawda nie gra stricte arabskiej klasyki, ale w dużej mierze się nią inspiruje jako muzyk i kompozytor. Pytanie czy zwykły 'białas' nie pochodzący z tamtej kultury jest w stanie odtworzyć te dziwnie brzmiące dźwięki nawet przy pomocy odpowiednio zbudowanej trąbki.

Następnego dnia po obejrzeniu filmu zacząłem kombinować ze swoją trąbą, która ma jednak tylko 3 wentyle, ale za to posiada 'tuning slide'. Chodziło o to, żeby wydobyć z niej ten arabski 'blue note' znajdujący się pomiędzy tercją wielką a małą, a także z deka obniżoną septymę wielką. Zacząłem grać: C, D, E (3 wentyl)... i obniżyłem za pomocą suwaka, F, G, A, ... tutaj chciałbym zagrać B - 1 i 3, obniżyć suwakiem... nie do końca to - jednak trochę za wysoko. Zmęczyłem się oporem materii. To może jakieś czterowentylowe trąbki. W pierwszym szukaniu natrafiłem na trąbki i flugelhorny Marcinkiewicza. Zaświeciła się lampka idee fixe. Czy słychać jaki jestem podekscytowany. Może pod koniec roku.

niedziela, 14 czerwca 2009

Zen w Sztuce Grania na Trąbce cz.II

Dość długo byłem pod wpływem takich magiczny sformułowań jak: "Deep Breath", "Lot's of Air", "Open throat", które podkreślały znaczenie procesu oddychania w czasie grania na instrumencie dętym. Głęboki oddech, dużo powietrza i szeroko otwarte gardło - to były czynniki, które miały zapewnić grającemu jak największą kontrolę i jakość dźwięku. Wielu trębaczy jest wciąż pod wpływem tego rodzaju myślenia, które skupia się nad kontrolowaniem tych aspektów grania, na które mają minimalny lub żaden wpływ: powietrze i trąby.

But isn't it interesting that all players talk about is air and horns, the two most unchangeable variables in the playing system

Sam natchniony tą ideą postanowiłem zrobić research w internecie na ten temat. Fraza kluczowa Open Throat doprowadziła mnie do forum TrumpetPlayerOnline, gdzie ktoś zadał pytanie na temat tego co to sformułowanie (Open Throat) oznacza w praktyce. Generalnie wg. większości forumowiczów:

opening your throught is a very vital part of trumpet playing

Często też wymieniali ziewanie jako najlepsze odzwierciedlenie poczucia, które trębacz powinien mieć podczas grania. W końcu pojawił się głos, który pozwolę sobie przytoczyć i przetłumaczyć:

Nie mogę uwierzyć jak złe rady na temat "Otwartego Gardła" wciąż krążą po tym forum.

Jeśli podczas grania będziecie próbowali tego samego działania/akcji jak podczas ziewania, będziecie w ten sposób wkładać w granie mnóstwo nieproduktywnej energii a przy tym dodawać jeszcze dodatkowy rodzaj napięcia. Najlepsza rzecz to po prostu zrelaksować gardło. Relaksacja jest pasywna - to kompletny brak jakiejkolwiek akcji mięśni. Jakikolwiek wysiłek mięśni w celu otwarcia gardła, taki jak ziewanie, opuszczanie szczęki etc. nie zrobi nic żeby poprawić wasz dźwięk. To tylko utrudni wydanie dźwięku. Jakość dźwięku jest w całkowity sposób zdefiniowana przez zdolność zadęcia/warg do wibrowania w różnych częstotliwościach. Wystarczy tylko zapewnić strumień powietrza w stopniu wystarczającym do efektywnego wibrowania warg.


Dlatego najlepszą rzeczą jest po prostu zrelaksować gardło i upewnić się czy jakiekolwiek napięcie nie sprawia, że marnujemy siły. Powtórzę: nie ma żadnej akcji mięśni, która otworzy gardło, włączając ziewanie.

Dobija mnie jak wszyscy Ci studenci i nauczyciele rozmawiają o powietrzu, o tym jak używać go więcej i wytwarzać większe ciśnienie za pomocą przepony, jakby to było coś co definiuje i tworzy dźwięk. A to nieprawda.

Uważam, iż im bardziej efektywnie rezonuje punkt wibracji (usta), tym mniej energii od ciśnienia powietrza jest potrzebne.

Alexander, Yoga and all types of body work are all about eficiency of effort. These things take lots of practice and a correct mental state. They are worth looking into and the efficiency can be translated over to brass. If you become a master of efficiency you can play a double C at fff while in a state of total relaxation.

Dlatego też wobec powyżego zrewidowałbym istniejącą terminologię: mówiłbym raczej ozrelaksowanym czy też luźnym gardle i spokojnym oddechu. Chodzi tu przede wszystkim o wydajność czy też efektywność. O to, aby nie robić nic ponad to, co jest potrzebne do uzyskania dźwięku. Moim zdaniem jest to w zgodzie właśnie z filozofią zen. Wszelki wysiłek jest według tego spojrzenia zbędny.

Przedstawię teraz ćwiczenie na relaksację i wizualizację pomocny w pozbyciu się wszelkich złych nawyków związanych z niepotrzebnymi napięciami i stresem. Jest to zresztą ćwiczenie, które pochodzi od wspomnianego forumowicza.


Ćwiczenie relaksujące

Usiądź w wygodnej pozycji z trąbką na kolanie. Teraz podnieś instrument do pozycji podczas grania starając się w to włożyć jak najmniej wysiłku. Użyj tylko mięśni rąk, żadnych innych. Oddychaj spokojnie przez nos. Teraz przyłóż ustnik do warg (powinny stykać się lekko, a ustnik delikatnie do nich przylegać). Teraz w tej pozycji wykonuj spokojne miarowe oddechy przez nos; zamknij oczy, prześledź całe swoje ciało w poszukiwaniu jakiegokolwiek napięcia, zaczynając od czubka głowy przechodząc w dół w kierunku stóp. Jeśli zlokalizujesz jakiekolwiek regiony, które nie są w zupełności wolne od napięcia mięśni, skoncentruj się na zrelaksowaniu ich.
Teraz skup się na mięśniach twarzy. Powinny być zupełnie rozluźnione. Obserwuj swoje ciało z tym samym nastawieniem jeszcze przez minutę lub dłużej.

Teraz otwórz oczy, ale pozostań w ciągłym rozluźnieniu.

Teraz w wyobraźni usłysz dźwięk własnej trąbki. Wyobraź sobie, że możesz zagrać niski i miękki dźwięk dzięki tylko małemu, spokojnemu strumieniowi powietrza pod niewielkim ciśnieniem. Rozwiń to nawet dalej: wyobraź sobie, że możesz grać głośno w nawet bardzo wysokich rejestrach w stanie zupełnej relaksacji, zmieniając jedynie nieznacznie ciśnienie powietrza. Kiedy tworzysz ten obraz, staraj się pozostać rozluźnionym - nie pozwól ciału, żeby reagowało napięciem. Weź ostatni głęboki oddech i odłóż trąbkę z powrotem na swoje kolano.

Rozluźnij wszystkie mięśnie, usiądź wygodnie i obserwuj ciszę jaka pozostała w twoim umyśle - przestałeś grać.

Teraz poświęć jedną minutę na rozciąganie, parę oddechów, łyk wody. Potem powtórz ćwiczenie.

Komentarz: Podczas ćwiczenia Twoje ciało będzie przeciwstawiało się mentalnej wizji i dźwiękowym obrazom poprzez napinanie się. Twoje ciało zawsze wierzyło Twoim nauczycielom i innym trębaczom, kiedy mówili jak to trudne: używać więcej powietrza, podtrzymywać dźwięk z przepony, napinać kąciki, opuszczać szczękę. Może być Ci ciężko wyobrażać siebie grającego pozostając przy tym w stanie totalnego rozluźnienia, ale z upływem czasu uda ci się przezwyciężyć stare nawyki i osiągnąć ten stan przy jednoczesnej dźwiękowej wizualizacji.

To ćwiczenie pomoże Ci się oduczyć napinania się, nieefektywnych nawyków, które wszyscy posiadamy.

Po ćwiczeniu rozpocznij swoją normalną rozgrzewkę. Zauważ czy są jakiekolwiek różnice.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Zaśpiewaj mi trąbko

Kiedyś przy pracy nad muzyką do jednego ze spektakli szukając inspiracji, usłyszałem w radio Jazz utwór z albumu Dhafera Youssefa Divine Shadows. Muzyka na płycie była połączeniem arabskiej muzyki etnicznej i elektroniki. Arabskiej lutni Ud Dhafera Youseffa wtórował instrument, który rozpoznałem jako arabski/perski Nay - flet ukośny ze stroikiem wkładanym między zęby. Brzmienie tego instrumentu przypomina momentami klarnet lub saksofon. Jego leniwy, zawodzący dźwięk przywodzi na myśl piasek przesypywany na pustyni.

Perski Nay zawsze wzbudzał mój zachwyt: swojego czasu słuchałem sporo perskiej klasycznej muzyki z Radio Darvish. Budziła się wtedy we mnie tęsknota za kulturą muzyczną wschodu: jej egzotyczną atmosferą, uspokojeniem i kontemplacją dźwięku. Zachodnia muzyka - bardzo wykoncypowana, intelektualna i rozpędzona w wirze nieuspokojonych progresji w temperowanym czarno-biało-zero-jedynkowym świecie - oferowała mi coś innego. Giant Steps Coltrane'a nakręcało mnie na cały dzień jak duża dawka kofeiny. To ten zachodni świat: bebopu, noise'u, stockhausena, góreckiego, sheaffera, parkera, lutosławskiego ... i jak im tam. Dźwięki miasta, olbrzymich sal koncertowych i akademickich analiz.

A przy tym trąbka - cała ta kombinatoryka trąbki - te wszystkie trąbkowe szyfry: 12, 23, 123, 1, 2... Jej dźwięk, który wydawał mi się swojego czasu beznamiętny, matematyczny, opisujący rzeczywistość dźwięków jak archiwista, ... jak aptekarz. Oczywiście moje zdanie zmienili Miles i wielu innych tuzów jazzu. Moja miłość do trąbki nie była prostą miłością. Brakowało mi w niej czasami tych możliwości jakie dawały instrumenty drewniane, saksofon, klarnet (albo nawet puzon z blaszanych). Brakowało mi ich zdolności do naginania dźwięku, glissand, ich śpiewności i delikatności. Zacząłem eksperymentować z half-valvesami (tłoki nie wciśnięte do końca) tak jak to robi Terence Blanchard, z false-fingerings (po to, żeby wydobyć ćwierć-tony) i innymi technikami.

Czemu jednak o tym Dhafferze Youseffie i o nayu? Zaraz wszystko powiem. Najpierw jednak o tym jak znalazłem w necie człowieka grającego indyjskie raagi na trąbce z suwakiem (do dziś nie mogę znaleźć jego strony): człowiek grał te dźwięki i było to nawet interesujące ale wciąż brzmiało jak dopiero co napoczęty temat. Poza tym wciąż można było rozpoznać, że to trąbka. Nie żebym nie lubił dźwięku trąbki! Skąd! Kocham ten instrument: niuanse jakie są w brzmieniu pomiędzy poszczególnymi trębaczami, mi zaznajomionemu z jej brzmieniem pozwalają stwierdzić, że tyle jest trąbek co trębaczy (te usta!). Ja jednak chciałem umieścić ten najbardziej jazzowy instrument w kontekście innym niż jazzowy czy klasyczny. Oczekiwałem jakiegoś porażenia, czegoś zaskakującego, czegoś co nada mu waloru wszechstronności.

I oto przyszło: koleżanka puściła mi płytę Jona Hassela. To mnie totalnie rozszczepiło, byłem kompletnie zdezorientowany: gość grał na trąbce jakby śpiewał indyjskie raagi. Hassel studiował u mistrza indyjskiego wokalu Pandit Pran Nath. Stworzył styl, który sam określa jako Fourth world - mieszankę starożytnego i cyfrowego, komponowanego i improwizowanego, wschodniego i zachodniego (http://www.jonhassell.com/bio.html). Jego instrument nie brzmiał jak tradycyjna trąbka. Zawierał w sobie jakby całą tradycję wschodu. Czasami przypominał nay, czasami sarangi.

Poszedłem dalej... jak się okazuje Hassel zainspirował całe pokolenie trębaczy. Wśród nich był Arve Henriksen (http://www.arvehenriksen.no/), na którego trafiłem słuchając Last.fm. Nie myślałem, że ktoś mnie jeszcze zaskoczy po Hasselu. Ten norweski muzyk skupił się w zupełności na barwie, w której wypracował brzmienie japońskiego fletu sakuhachi (sic!). Dostosował do niej także swoją technikę. Interesujące jest, co Henriksen pisze w swojej biografii na stronie:


Od początku mojej pracy z trąbką interesowała mnie barwa - dźwięk. Spędziłem wiele godzin rozwijając ciepłe brzmienie, ale nie tylko to. Moim zdaniem trąbka ma olbrzymi potencjał w tworzeniu zróżnicowanej barwy i dźwięków, których jeszcze nigdy nie słyszeliśmy. Kiedyś, myślę, że to było w 1988, Nils Petter Molvær pożyczył mi kasetę nagraniem fletu sakuhachi. Wtedy wszystko się zmieniło. (źródło)


Henriksen wyraził myśl, której nigdy wcześniej nie byłbym skłonny wygłosić, a do której jestem teraz w zupełności przekonany. Trąbka stwarza niesłychane możliwości w operowaniu barwą i intonacją. Można przywołać z jej pomocą szerokie spektrum brzmieniowe; dzięki odpowiedniej artykulacji i pracy z dźwiękiem może ona naśladować każdy istniejący instrument, a nawet stworzyć barwy o jakich się nam jeszcze nie śniło. To co wyróżnia ten instrument spośród innych, to bardzo istotny czynnik ludzki. Brzmienie to coś, czego nie dostajemy od początku w prezencie wraz ze świetną i drogą blachą, to nie pudełko świeżo spiłowanych stroików, albo nowe struny i piec lampowy - to coś co każdy trębacz wypracowuje sobie przez lata. To jakie będzie nasze brzmienie zależy w dużej mierze od nas samych, od tego, jaką drogę wybierzemy, jaki dźwięk sobie wymarzymy. To nie trąbka śpiewa, to my śpiewamy trąbką (albo ona śpiewa nami).

P.S. Zapomniałbym powiedzieć: ten nay na płycie Dhafera Youseffa, to była trąbka. Trąbka Arve Henriksen'a. Posłuchajcie tego koniecznie.

środa, 7 stycznia 2009

Zen w Sztuce Grania na Trąbce cz.I

Nadal więc ćwiczyłem, z posępną zawziętością dążąc do celu. Mistrz uważnie obserwował moje wysiłki, spokojnie poprawiał sztywną postawę, chwalił zapał ganił mnie za to, że niepotrzebnie trwonię siły, poza tym jednak do niczego się nie mieszał. Tyle, że trafiał w mój bolesny punkt, ilekroć naciągając łuk słyszałem, jak woła:

- Rozluźnij się! Rozluźnij!

Eugen Herrigel, Zen w Sztuce Łucznictwa

Trębacz na swojej drodze napotyka nie tylko problemy natury fizycznej, związe z siłą jego mięśni i płuc. Jak się okazuje, ostatecznie staje on sam przed sobą, wobec własnych lęków, stresów i napięć. Kiedy podnosi instrument do ust, żeby wydać pełen słodyczy dźwięk, jego umysł przebiega przez każdą cząstkę ciała krzycząc: szczęka w dół, kąciki do środka, szerokie gardło, ręce w górze, oddech do przepony. Złożenie tych wszystkich zadań w jedno wymaga niebywałej koordynacji oraz często matematycznej precyzji: szczelina między zębami na 2 palce, język uderza o dziąsła, język leży pod dolnymi zębami, a uderza część języka ok. 1cm powyżej. Jeszcze do tego dochodzi 1000 technik ustawiania zadęcia: roll-in, roll-out, ryż pomiędzy zębami, Mama, dmuchanie zupy, granie na ustach, grymas buldoga, super chops, TCE. A jeżeli coś nie działa? Zaczyna się nerwowe skakanie po technikach, rozpacz absolutnej kontroli każdego drobnego szczegółu. "A może to D mi nie wchodzi bo mam lekko krzywy zgryz". Zbyt wąskie usta, zbyt szerokie, zbyt grube. Ustnik nie taki: za głęboki, za szeroki. Trąbka ma zbyt dużą menzurę... I znowu od początku oddychanie, zadęcie, szerokie gardło, mokre wargi - suche wargi, trąbka, menzura, oliwka, stres, kiks... Dość tego! Zapominamy, że granie na trąbce nie jest tym wszystkim. Nie jest głębokim oddechem, szerokim gardłem, "jakimś" poprawnym zadęciem... samą trąbką. Granie na trąbce jest graniem na trąbce!
Zbyt proste?

Zaznajomieni z nie-techniką słodzenia herbaty łyżeczką, pewnie wiedzą o co chodzi. Słodzenie herbaty łyżeczką jest niczym więcej niż słodzeniem herbaty łyżeczką. Kiedy zanurzasz łyżeczkę w cukierniczce i podnosisz ją gładkim ruchem ku krawędzi szklanki, nie myślisz o technice podnoszenia: nie ważysz ilości cukru, nie kontrolujesz świadomie każdego mięśnia, który mógłby w tym uczestniczyć; co więcej, nie angażujesz, żadnych dodatkowych, niepotrzebnych mięśni; obcy jest ci także stres. Zanim herbata zostanie "Tobą" posłodzona, w Twoim umyśle pojawia się jedna prosta myśl: "Słodka herbata".

Tyle, że słodzenie herbaty nie jest sztuką. Ma także inne konsekwencje duchowe oraz różną energię. Jednak rodzaj kontroli jaki dostrzegamy w tej prostej czynności, jest tym jaki powinniśmy przenieść do naszego grania na trąbce. Tę naszą umiejętność powinniśmy wprowadzić w wymiar "codzienności". Zgodnie z tym, co naucza japońska filozofia zen:

Zen to „umysł na co dzień”. „Codzienność” umysłu polega na tym, by „spać, gdyśmy zmęczeni, i jeść, kiedyśmy głodni”. Skoro tylko zaczniemy rozważać, rozmyślać i budować pojęcia, zatraca się pierwotna nieświadomość, wkrada się myśl, i już nie jemy jedząc ani śpiąc nie śpimy.[...] Zaczynamy snuć rachuby, one zaś zawsze są błędne.[...] Zamęt panujący w umyśle łucznika zdradza są obecność w każdym kierunku, w każdej dziedzinie działalności.

Cytat pochodzi z książki Eugen Herrigela, Zen w Sztuce Łucznictwa. Może zdziwić nie tylko to, że jako trębacz odwołuję się do książki na temat egzotycznej filozofii, ale bardziej to, iż dotyczy ona dyscypliny sportowej jaką jest łucznictwo. Skąd jednak takie dziwaczne połączenie technicznych problemów sportu z problemami natury filozoficznej? Bierze się ono ze specyficznego pojmowania przez Japończyków wszelkich przejawów ludzkiej aktywności: Uprawiając którąkolwiek z [...] dyscyplin, należy ją przeżywać na sposób duchowy.

Czy można tę starożytną filozofię, rodzaj dyscypliny umysłowej odnieść do grania na trąbce. Wierzę, że tak. Zagadnienia, które odnalazłem w tej niewielkiej książeczce, czyniły mój umysł niespokojnym już dużo wcześniej przy spotkaniach z różnymi nauczycielami i instrumentalistami. Powoli budowałem sobie filozofię grania na trąbce podpartą jedynie osobistym doświadczeniem. W zen znajduję uzasadnienie dla własnych przypuszczeń związanych z grą na trąbce. Dzięki wspomnianej książce mogę pełniej wyrazić coś, co kiedyś byłoby dla mnie zbyt wstydliwe.
Twierdzę, iż granie na Trąbce jest nie tylko dyscypliną fizyczną, ale i duchową. Dyscypliną, w której pokonujemy własny strach, ograniczenia, paraliżującą siłę umysłu, pokonujemy wreszcie siebie, by siebie z niej usunąć.

I tak na przykład w łucznictwie zaciera się przeciwieństwo między celem, a tym, kto weń celuje, ponieważ cel i sam celujący stapiają się w jedną rzeczywistość. Łucznik traci świadomość samego siebie, przestaje być świadom tego, że jest kimś, kto ma trafić w środek tarczy, która przed nim stoi. Taki stan nieświadomości osiągnie tylko wtedy, gdy będąc całkowicie pustym, wyzbytym własnego „ja”, stanie się jednią z doskonalaniem swej sprawności technicznej.
***
W następnej części opowiem o ćwiczeniach duchowych, które stosuję w grze. Chociaż może wszystkie ćwiczenia powinno się teraz określać mianem fizyczno-duchowych, gdyż nierozerwalnie łączą w sobie wszystkie aspekty ludzkiej obecności.