poniedziałek, 2 lutego 2009

Zaśpiewaj mi trąbko

Kiedyś przy pracy nad muzyką do jednego ze spektakli szukając inspiracji, usłyszałem w radio Jazz utwór z albumu Dhafera Youssefa Divine Shadows. Muzyka na płycie była połączeniem arabskiej muzyki etnicznej i elektroniki. Arabskiej lutni Ud Dhafera Youseffa wtórował instrument, który rozpoznałem jako arabski/perski Nay - flet ukośny ze stroikiem wkładanym między zęby. Brzmienie tego instrumentu przypomina momentami klarnet lub saksofon. Jego leniwy, zawodzący dźwięk przywodzi na myśl piasek przesypywany na pustyni.

Perski Nay zawsze wzbudzał mój zachwyt: swojego czasu słuchałem sporo perskiej klasycznej muzyki z Radio Darvish. Budziła się wtedy we mnie tęsknota za kulturą muzyczną wschodu: jej egzotyczną atmosferą, uspokojeniem i kontemplacją dźwięku. Zachodnia muzyka - bardzo wykoncypowana, intelektualna i rozpędzona w wirze nieuspokojonych progresji w temperowanym czarno-biało-zero-jedynkowym świecie - oferowała mi coś innego. Giant Steps Coltrane'a nakręcało mnie na cały dzień jak duża dawka kofeiny. To ten zachodni świat: bebopu, noise'u, stockhausena, góreckiego, sheaffera, parkera, lutosławskiego ... i jak im tam. Dźwięki miasta, olbrzymich sal koncertowych i akademickich analiz.

A przy tym trąbka - cała ta kombinatoryka trąbki - te wszystkie trąbkowe szyfry: 12, 23, 123, 1, 2... Jej dźwięk, który wydawał mi się swojego czasu beznamiętny, matematyczny, opisujący rzeczywistość dźwięków jak archiwista, ... jak aptekarz. Oczywiście moje zdanie zmienili Miles i wielu innych tuzów jazzu. Moja miłość do trąbki nie była prostą miłością. Brakowało mi w niej czasami tych możliwości jakie dawały instrumenty drewniane, saksofon, klarnet (albo nawet puzon z blaszanych). Brakowało mi ich zdolności do naginania dźwięku, glissand, ich śpiewności i delikatności. Zacząłem eksperymentować z half-valvesami (tłoki nie wciśnięte do końca) tak jak to robi Terence Blanchard, z false-fingerings (po to, żeby wydobyć ćwierć-tony) i innymi technikami.

Czemu jednak o tym Dhafferze Youseffie i o nayu? Zaraz wszystko powiem. Najpierw jednak o tym jak znalazłem w necie człowieka grającego indyjskie raagi na trąbce z suwakiem (do dziś nie mogę znaleźć jego strony): człowiek grał te dźwięki i było to nawet interesujące ale wciąż brzmiało jak dopiero co napoczęty temat. Poza tym wciąż można było rozpoznać, że to trąbka. Nie żebym nie lubił dźwięku trąbki! Skąd! Kocham ten instrument: niuanse jakie są w brzmieniu pomiędzy poszczególnymi trębaczami, mi zaznajomionemu z jej brzmieniem pozwalają stwierdzić, że tyle jest trąbek co trębaczy (te usta!). Ja jednak chciałem umieścić ten najbardziej jazzowy instrument w kontekście innym niż jazzowy czy klasyczny. Oczekiwałem jakiegoś porażenia, czegoś zaskakującego, czegoś co nada mu waloru wszechstronności.

I oto przyszło: koleżanka puściła mi płytę Jona Hassela. To mnie totalnie rozszczepiło, byłem kompletnie zdezorientowany: gość grał na trąbce jakby śpiewał indyjskie raagi. Hassel studiował u mistrza indyjskiego wokalu Pandit Pran Nath. Stworzył styl, który sam określa jako Fourth world - mieszankę starożytnego i cyfrowego, komponowanego i improwizowanego, wschodniego i zachodniego (http://www.jonhassell.com/bio.html). Jego instrument nie brzmiał jak tradycyjna trąbka. Zawierał w sobie jakby całą tradycję wschodu. Czasami przypominał nay, czasami sarangi.

Poszedłem dalej... jak się okazuje Hassel zainspirował całe pokolenie trębaczy. Wśród nich był Arve Henriksen (http://www.arvehenriksen.no/), na którego trafiłem słuchając Last.fm. Nie myślałem, że ktoś mnie jeszcze zaskoczy po Hasselu. Ten norweski muzyk skupił się w zupełności na barwie, w której wypracował brzmienie japońskiego fletu sakuhachi (sic!). Dostosował do niej także swoją technikę. Interesujące jest, co Henriksen pisze w swojej biografii na stronie:


Od początku mojej pracy z trąbką interesowała mnie barwa - dźwięk. Spędziłem wiele godzin rozwijając ciepłe brzmienie, ale nie tylko to. Moim zdaniem trąbka ma olbrzymi potencjał w tworzeniu zróżnicowanej barwy i dźwięków, których jeszcze nigdy nie słyszeliśmy. Kiedyś, myślę, że to było w 1988, Nils Petter Molvær pożyczył mi kasetę nagraniem fletu sakuhachi. Wtedy wszystko się zmieniło. (źródło)


Henriksen wyraził myśl, której nigdy wcześniej nie byłbym skłonny wygłosić, a do której jestem teraz w zupełności przekonany. Trąbka stwarza niesłychane możliwości w operowaniu barwą i intonacją. Można przywołać z jej pomocą szerokie spektrum brzmieniowe; dzięki odpowiedniej artykulacji i pracy z dźwiękiem może ona naśladować każdy istniejący instrument, a nawet stworzyć barwy o jakich się nam jeszcze nie śniło. To co wyróżnia ten instrument spośród innych, to bardzo istotny czynnik ludzki. Brzmienie to coś, czego nie dostajemy od początku w prezencie wraz ze świetną i drogą blachą, to nie pudełko świeżo spiłowanych stroików, albo nowe struny i piec lampowy - to coś co każdy trębacz wypracowuje sobie przez lata. To jakie będzie nasze brzmienie zależy w dużej mierze od nas samych, od tego, jaką drogę wybierzemy, jaki dźwięk sobie wymarzymy. To nie trąbka śpiewa, to my śpiewamy trąbką (albo ona śpiewa nami).

P.S. Zapomniałbym powiedzieć: ten nay na płycie Dhafera Youseffa, to była trąbka. Trąbka Arve Henriksen'a. Posłuchajcie tego koniecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz